15 wrz 2014

Zoo praktycznie


 Wychowana na Animal Planet nie raz marzyłam o zostaniu opiekunem w zoo. Jak fantastycznie byłoby odchowywać w torbie na ramię małego kangurka, albo wychodzić na spacery z oswojoną panterą. Cały dzień spędzać na świeżym powietrzu, a nie w klockowatych, klaustrofobicznych pomieszczeniach. Pracować na co dzień ze zwierzętami, których spotkanie w naturze było prawie niemożliwe. 

Oczywiście w tych dziecięcych wyobrażeniach nie zastanawiałam się nad tym, że każdy odcinek tych programów jest edytowany, reżyserowany, odrealniony. Miałam się o tym przekonać dopiero w tym roku, kiedy to wybrałam się na 'praktyki hodowlane' do Miejskiego Ogrodu Zoologicznego.



Z samą hodowlą w rozumieniu pomysłodawców praktyk pewnie nie miało to dużo wspólnego, skoro jednak z dużymi zwierzętami hodowlanymi nie planuję mieć wiele do czynienia, a praktyki w zoo były uznawane, a nawet wspierane przez UWM- grzechem byłoby nie skorzystać. Skorzystałam więc i ja.



I tak, słodkie kangurki i inne zwierzaczki, bezpośredni kontakt z podopiecznymi jest w tej pracy obecny, ale w przeciwieństwie do tego jak przedstawia to Animal Planet zajmuje ok 10% czasu. Reszta to bynajmniej nie wylegiwanie się na trawie do południa. Jest to praca Fizyczna przez całkiem duże F. Nie powiem żebym sama się jakoś dużo namachała, bo praktykanci, zwłaszcza płci delikatnej nie byli intensywnie eksploatowani. Swoje jednak widziałam i wnioski poczyniłam.
Wszystko zaczyna się o 7 rano codziennie i nie ma odkładania niczego na później (proszę spróbować wytłumaczyć orangutanowi , że dziś się zaspało i śniadanie zostaje przełożone. I proszę od razu uchylić się przed nadlatującym pociskiem). Dużo pracy wkłada się w grabienie, zrzucanie, zamiatanie, zmywanie, wykopywanie, odkurzanie i generalne oczyszczanie. Po to tylko, by cały wysiłek powtórzyć następnego dnia rano poczynając od tego samego bajzelu. W ogóle ogromna większość czynności wykonywanych w ogrodzie to takie Syzyfowe prace, których efekt utrzymuje się najwyżej przez pare minut.
Były też momenty bardzo przyjemne i to one zostały uwiecznione na zdjęciach. Czochranie Tapira za uchem czy karmienie słonia z ręki na pewno na długo zapamiętam. Swoją drogą niektóre zwierzęta w tym właśnie słonie szkolone są metodą bardzo mi bliską czyli klikerową. Tylko w tym przypadku rolę kawałka parówki pełni cała kiść bananów :-) Efekt jednak wciąż ten sam i to bardzo pozytywny. Dzięki ćwiczeniom zwierzęta bez bólu, strachu, czy przymusu poddają się rutynowym zabiegom i kontrolom weterynarza. Taki program przygotowawczy powinny przechodzić moim zdaniem wszystkie np. szczeniaki, ale to już inny temat. W każdym razie nie mogłabym powiedzieć, że Mocha znała wszystkie komendy, pozostajemy w tyle za żyrafami.


 Okazji do fotografowania było mnóstwo, niestety, jak zwykle położyłam sprawę od strony technicznej. 2 razy poleciałam focić bez karty, często w ogóle nie zabierałam aparatu sądząc (bardzo błędnie zresztą), że nie ma po co. Warunki dla niego były dość ekstremalne, nie chciałam w tym całym kurzu i błocie zmieniać obiektywów (jakże profesjonalnie to brzmi, gwoli ścisłości- mam aż dwa). Mimo wszystko kilka ujęć mi się  bardzo podoba jak choćby powyższe śniadaniujące tapiry : Kluska i Rysia

Żałuję, że nie udało mi się zrobić porządnego zdjęcia zjawiskowemu wilkowi grzywiastemu.




Przyznaję ze wstydem, że w ogóle o nich wcześniej nie słyszałam. Wyglądają jak ucieleśnienie marzeń rysowników wilków w mangowym stylu i agilitowców razem wziętych.
Chude, na szczudlastych, nieproporcjonalnych łapach i z wielkimi uszami idealnie wpisują się w sportowo-borderowe trendy. Nie krytukuję, mi też właśnie dlatego się podobają.

Na pocieszenie udało mi się ustrzelić kapibarcię, marzenie z dzieciństwa czyli największą świnkę morską świata.


Co ciekawe, faktycznie zachowują się jak świnki morskie i wokalizują identycznie jak one tylko zdecydowanie głośniej.
 
 2 tygodnie upłynęły bardzo szybko i nie zdążyłam zobaczyć nawet połowy tego co w zoo było do zobaczenia. Chociaż z zakresu wiedzy weterynaryjnej nie nauczyłam się prawie nic, śmiało polecam takie praktyki każdemu zainteresowanemu zwierzętami. 

Bo uczyć to można się z książek, a tapira czochra się raz!




Share:

1 komentarz:

  1. Też zawsze marzyła mi się taka praca... :)
    A co do programów Animal Planet, wystarczyło oglądać ich niemieckie odpowiedniki. Tam pokazane jest wszystko, łącznie z "czarną robotą" ;)

    OdpowiedzUsuń