13 lis 2014

Frisbee spot

Brak takiego kawałka zielonej, w miarę równej powierzchni do frizbowania doskwierał mi od dawna. Jest to, zdaje się problem całkiem sporej grupy amatorów dogfrisbee, zwłaszcza niezmotoryzowanych. Człowiek kombinuje jak może, ale jakby nie patrzeć możliwości jest niewiele. Na gołej ziemi to zdecydowanie nie to, do tego na twardej powierzchni rośnie ryzyko urazu, łąka to jeszcze jakoś, ale nasza przez 3/4 roku porośnięta jest bliżej niokreślonym chwastem sięgającymi pasa, jak najbardziej fotogenicznym, ale mało praktycznym.

Do tego piękna łąka w paru miejscach niespodziewanie przeistacza się w bagno- poznaje się to stojąc już po środek podudzia w chlupoczącej cieczy.
W rosnącej desperacji szukałam więc dalej. Doszło do tego, że wykształciłam sobie w głowie osobną pętlę synaptyczną zajętą tylko i wyłącznie podświadomym wyszukiwaniem powierzchni nadającej się do rzucania talerzyków. A trzeba dodać, że nie dysponuję tak dużymi zapasami neuronów żeby część z nich mogła zajmować się głupotami.
Nie było więc dobrze.
Sytuacja odwróciła się kompletnie całkiem niedawno kiedy to zupełnie przypadkiem odkryłam absolutnie fantastyczny teren i to 10 min od domu :)
Jak przez 2 lata mieszkania na tym samym osiedlu coś takiego mi umknęło ? Nie mam pojęcia. Ważne, że teraz już mamy gdzie ćwiczyć i to nie tylko freestyle, ale nawet toss&fetch! Niestety jednocześnie oznacza to koniec wymówek, że nie umiem rzucać, bo nie mam gdzie. Teraz nie umiem rzucać bo... nie umiem rzucać. 

 
Naszym nowym ulubionym miejscem na osiedlu jest otoczony dróżką, oświetlony kompleks rekreacyjny. Składa się na niego wielki kawał trawnika (na zdjęciu nawet nie połowa), jakieś drabinki i plac zabaw. Oczywiście całość zaopatrzona jest w tabliczkę "zakaz wprowadzania psów", ale znajduje się ona po stronie placu zabaw, zakładam więc optymistycznie, że to jego dotyczy. Zresztą miałyśmy już do czynienia w tamtym miejscu ze strażą miejską i po krótkim pokazie Muciafonkowego posłuszeństwa panowie uznali, że super nam idzie i odjechali.
Dodatkowym, sporym plusem tego placu jest też to, że jest rzadko odwiedzany przez innych mieszkańców. Nie wiem dlaczego skoro to na prawdę fantastyczne miejsce na wszelkie rodzinno-rekreacyjne aktywności, ale nie wnikam i zdecydowanie nie narzekam :) Żadnych dzieci na, które Mocha na pewno tylko czyha żeby je porwać, zaciągnąć do swojej pieczary i pożreć, żadnych domorosłych strażników miejskiej zieleni, która przecież służy do cieszenia oczu,a  nie do deptania jej buciorami i w ogóle żadnych innych tym podobnych osób, które tak często mamy przyjemność spotykać na spacerach.
Nic tylko rzucać :)

Share:

4 komentarze:

  1. ech znam ten ból ;) też dłuuugo poszukiwaliśmy jakiegoś zielonego placka do ćwiczeń i w sumie dalej nie jest idealnie, no ale wymówki, że nie mam gdzie ćwiczyć poszły się ...hmm no przejść ;) także ten... no sukcesów życzymy i wytrwałości :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki :) Patrząc za okno, to wytrwałość to dokładnie coś czego nam teraz trzeba....i może jeszcze gorąca czekolada.

    OdpowiedzUsuń
  3. Boskie zdjęcie pierwsze! Cud nad cudy! :))

    Ja z kolei mam mega miejsce do ćwiczenia frisbee...to ogród moich rodziców, a raczej zielona prosta połać trawy ciągnąca się dobrych kilka metrów, nawet nadaje się do tossa :P Niestety koło naszego domu mam bidę i nędzę - same pola z jakimiś chabaziami (żyto? rzepak?) albo przecudnie zaorane, czyli góry i doliny jak znalazł na połamanie łapek kudłatych :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oby tylko rodzice nie wzięli się za ogrodnictwo, bo koniec tossa :) Przy trawnikach przydomowych zawsze jest takie ryzyko. Miło mi, że zdjęcie się podoba, to też jedno z moich ulubionych. Uchwyciło ten szczególny zaciesz owczarka z tego, że jest owczarkiem (i udało mu się wpakować ryj w krzaki)

      Usuń