28 gru 2014

Grudniowy post zdjęciowy

...czyli gdzie ten śnieg?

Większość naszego grudnia można zobrazować tym zdjęciem


 Nie, nie wpadałyśmy twarzą w krzaki, było za to bardzo jesiennie, całkiem ciepło i przyjemnie. Przedświąteczny leń jednak nas (znaczy mnie)  dopadł w związku z tym z tej pięknej pogody nie wyciągnęłyśmy zupełnie nic, jeśli za 'coś' uważa się agilito-frisbowanie. Bo jeśli za 'coś' wystarczyłby długi leśno-polny spacer to zdecydowanie się nie obijałyśmy. Najpewniej jestem w stosunku do siebie zbyt pobłażliwa w tej kwestii, ale cóż, wcale jest mi tego leniwego grudnia nie żal, ani nie wstyd, o ile można tak powiedzieć. Nawet jeśli przez to posty będą o nieobecnym śniegu.
Do rzeczy jednak,
Później zrobiło się zdecydowanie jesiennie, ale z tej obrzydliwej, mokrej i ponurej strony, której nie portretowałam. Portretowały ją odciski brudnych łap w korytarzu, piasek w łóżku i mało subtelny aromat przemoczonego futra. 
A jeszcze później pojechałyśmy do Gdańska.
Tam to, pojawiła się odrobina wyczekiwanego białego puchu, który zresztą zaraz został zeżarty przez mniej udzielającą się tu część naszego duetu.



Szłyśmy dalej, a im dalej tym ciekawiej



Jakiś kilometr później mniej udzielająca się część dała spokój z zżeraniem i przystąpiła do tarzania...


Na tym właściwie spacer się skończył, ale już następnego dnia przed świtem (!) - dobra, to żaden wyczyn, świta o ósmej- wróciłyśmy na naszą stałą trasę do lasu. I tym razem śniegu nie trzeba było szukać.












Dynamiczne moje ulubione :D Swoją drogą, czuję się w obowiązku przyznać, że powyższe ujęcie nie jest żadnym moim osiągnięciem, a efektem starań trzech (!) osób + oczywiście Muciafona.

I tym ostatnim susem robimy siuuup w Nowy Rok :)


Share:

30 lis 2014

Pies wykształcony

Będzie jak najbardziej dosłownie.

Muszę przyznać, że zupełnie nie doceniałam tej metody. Nie uznawałam jej za narzędzie do nauczenia psa podstawowych komend, sztuczek wymagających bardzo konkretnych zachowań. Traktowałam to jako zabawę i naukę samą w sobie- Zobacz, pudełko, wymyśl co z nim zrobić. Wejść do, nad, pod , przerabiałyśmy to wszystko, a jednak wciąż miałam klapki na oczach względem prawdziwego potencjału kształtowania
Wszystko zmieniło się kiedy, baaardzo sfrustrowana, prawie dałam sobie spokój z uczeniem czołgania. 
Plan był prosty, naprowadzam smaczkiem przy nosie leżącego psa-pies się czołga do żarcia. Pierwsza sesja- sukces! Cóż za geniusz szkoleniowy, czemu internety tego nie widzą? Teraz tylko wycofać smaczki, wstać i mamy psa polerującego podłogę...No właśnie.
Wiadomo, że nie wycofuje się tego naprowadzania od razu, ale po paru tygodniach średnio 1-3 trzyminutowych sesji dziennie doszłam do wniosku, że coś jest ewidentnie nie tak.
Nie tak był poziom zrozumienia tego ćwiczenia prezentowany przez Mochę- a właściwie jego brak. Z jej perspektywy wyglądało to tak: idę za jedzeniem->dostaję jedzenie. To, że smaczki były na poziomie podłogi, co skłaniało ją do czołgania się, nie miało w tym równaniu żadnego znaczenia. Była maksymalnie skoncentrowana na zapachu i widoku jedzenia przed nosem i najprawdopodobniej nie miała w ogóle pojęcia o tym co działo się z resztą jej ciała. Podświadomie ułożyło się tak, żeby sięgnąć żarcia i na tym koniec.
Nie było więc nic dziwnego w tym, że gdy tylko próbowałam wycofać rękę spotykało się to automatycznie ze wstawaniem. W myśl zasady "idę za jedzeniem", która się przecież nie zmieniła. 
Po krótkim okresie zniechęcenia, powróciłam do tej sztuczki z innym pomysłem. Zwyczajnie poprosiłam ją o "pac" i usiadłam naprzeciw. Że Muczi nie jest mistrzem warowania nie trzeba było długo czekać, żeby znudzona drgnęła w moją stronę. Przy odrobinie wprawy w klikaniu nie ma żadnego problemu z zaznaczeniem takiego ruchu. Po kilku minutach miałam psa, który radośnie pełzał w stronę człowieka. Nie ważne było gdzie mam ręce, czy siedzę czy stoję, bo ona wiedziała za co jest nagradzana. Sama to wymyśliła i świetnie to rozumiała.
Teraz jestem pewna, że szybciej nauczyłaby się wielu rzeczy, gdybym tylko pozwoliła jej myśleć. Wiadomo, że kształtowanie to nie jest przepis na wszystko i nie da się w ten sposób nauczyć wszystkiego, nie zawsze będzie to wersja lepsza od naprowadzania. Ale na pewno nie zgodzę się  z tym, że naprowadzanie zawsze jest szybsze. Owszem, zawsze szybciej przynosi jakiśtam efekt - zachowanie zbliżone do tego, którego oczekujemy- , ale nie pełne wykonanie, na pewno nie zrozumienie. Może i w kształtowaniu początek jest trudniejszy, natomiast później jest już tylko z górki. Oczywiście, Każdy pies jest też inny, bardzo możliwe, że ktoś będzie miał kompletnie odwrotne doświadczenie od mojego. Mnie zwyczajnie bardzo cieszy, że mój pies najlepiej pracuje kiedy pozwoli się mu myśleć i jak najmniej będzie przeszkadzać. Taka współpraca bardzo mi odpowiada :)

A co można zrobić z nowo-ukształtowanymi sztuczkami? Oczywiście wielce naturalnie wyglądające zdjęcia



Pozdrawiamy wszystkich kształtujących :)
Share:

13 lis 2014

Frisbee spot

Brak takiego kawałka zielonej, w miarę równej powierzchni do frizbowania doskwierał mi od dawna. Jest to, zdaje się problem całkiem sporej grupy amatorów dogfrisbee, zwłaszcza niezmotoryzowanych. Człowiek kombinuje jak może, ale jakby nie patrzeć możliwości jest niewiele. Na gołej ziemi to zdecydowanie nie to, do tego na twardej powierzchni rośnie ryzyko urazu, łąka to jeszcze jakoś, ale nasza przez 3/4 roku porośnięta jest bliżej niokreślonym chwastem sięgającymi pasa, jak najbardziej fotogenicznym, ale mało praktycznym.

Do tego piękna łąka w paru miejscach niespodziewanie przeistacza się w bagno- poznaje się to stojąc już po środek podudzia w chlupoczącej cieczy.
W rosnącej desperacji szukałam więc dalej. Doszło do tego, że wykształciłam sobie w głowie osobną pętlę synaptyczną zajętą tylko i wyłącznie podświadomym wyszukiwaniem powierzchni nadającej się do rzucania talerzyków. A trzeba dodać, że nie dysponuję tak dużymi zapasami neuronów żeby część z nich mogła zajmować się głupotami.
Nie było więc dobrze.
Sytuacja odwróciła się kompletnie całkiem niedawno kiedy to zupełnie przypadkiem odkryłam absolutnie fantastyczny teren i to 10 min od domu :)
Jak przez 2 lata mieszkania na tym samym osiedlu coś takiego mi umknęło ? Nie mam pojęcia. Ważne, że teraz już mamy gdzie ćwiczyć i to nie tylko freestyle, ale nawet toss&fetch! Niestety jednocześnie oznacza to koniec wymówek, że nie umiem rzucać, bo nie mam gdzie. Teraz nie umiem rzucać bo... nie umiem rzucać. 

 
Naszym nowym ulubionym miejscem na osiedlu jest otoczony dróżką, oświetlony kompleks rekreacyjny. Składa się na niego wielki kawał trawnika (na zdjęciu nawet nie połowa), jakieś drabinki i plac zabaw. Oczywiście całość zaopatrzona jest w tabliczkę "zakaz wprowadzania psów", ale znajduje się ona po stronie placu zabaw, zakładam więc optymistycznie, że to jego dotyczy. Zresztą miałyśmy już do czynienia w tamtym miejscu ze strażą miejską i po krótkim pokazie Muciafonkowego posłuszeństwa panowie uznali, że super nam idzie i odjechali.
Dodatkowym, sporym plusem tego placu jest też to, że jest rzadko odwiedzany przez innych mieszkańców. Nie wiem dlaczego skoro to na prawdę fantastyczne miejsce na wszelkie rodzinno-rekreacyjne aktywności, ale nie wnikam i zdecydowanie nie narzekam :) Żadnych dzieci na, które Mocha na pewno tylko czyha żeby je porwać, zaciągnąć do swojej pieczary i pożreć, żadnych domorosłych strażników miejskiej zieleni, która przecież służy do cieszenia oczu,a  nie do deptania jej buciorami i w ogóle żadnych innych tym podobnych osób, które tak często mamy przyjemność spotykać na spacerach.
Nic tylko rzucać :)

Share:

7 paź 2014

Nie taka jesień straszna

Może nie do końca. Tak, straszna, okropna, obrzydliwa, ciemna i smutna ale ! Jeszcze nie teraz.
Kiedy więc będę rano ( że jest już rano dowiem się z radia, bo na zewnątrz panować będą oczywiście ciemności) potykać się i ślizgać po czymś co miało być śniegiem, ale natrafiło na błąd w procesie produkcyjnym, albo chować głowę głębiej w kaptur w próbie ocalenia brwi i rzęs przed lodowatym wiatrem i czekać aż Muciafon łaskawie zdecyduje się jednak zainicjować wykupanie się... jeśli już uda mi się stamtąd wrócić otworzę ten post i zobaczę, że tak było jeszcze w październiku.


Zdjęcia pochodzą z całkiem niedawnego, bardzo przyjemnego spacerku i jednocześnie mojej pierwszej próby focenia Greena (border collie) i Szopiny (miałam być borderem, ale ewoluowałam) i jednocześnie pierwszej próby focenia pod mocne słońce. Jak na pierwszy raz uważam, że próba zakończyła się sukcesem :)


Z Greenem (z całym szacunkiem dla jego uroku osobistego) był taki problem, że jak to border, nie może po prostu leżeć i pozować, bo na pewno to nie to i w ogóle źle, za łatwo i on już nie może wcale, a wcale , muszę wstać, zrobić cokolwiek teraz-już-zaraz-natychmiast. Dlatego akurat foty pod słońce, przy których nie widać za wiele szczegółów były mu, a raczej mi, bardzo na rękę.



Szop z kolei, była bardzo wdzięczną i cierpliwą modelką. Fakt, że ktoś chciał robić jej zdjęcia przyjęła z najwyższym spokojem i bez cienia zaskoczenia. W swoim majestacie zgodziła się nawet porobić pare sztuczek, niech się człowieki cieszą.


 

A skoro było tyle psów, pomysłodawca całej wyprawy czyli NiezawodnaZuza z uporem godnym lepszej sprawy aranżowała zdjęcie grupowe pozowane. Kto próbował robić, wie jakie to wymagające zajęcie. A ostatecznie wyszło tak:


I to chyba tyle. Materiał do wspominania poczyniony, oby jak najdłużej nie był potrzebny :)


Share:

15 wrz 2014

Zoo praktycznie


 Wychowana na Animal Planet nie raz marzyłam o zostaniu opiekunem w zoo. Jak fantastycznie byłoby odchowywać w torbie na ramię małego kangurka, albo wychodzić na spacery z oswojoną panterą. Cały dzień spędzać na świeżym powietrzu, a nie w klockowatych, klaustrofobicznych pomieszczeniach. Pracować na co dzień ze zwierzętami, których spotkanie w naturze było prawie niemożliwe. 

Oczywiście w tych dziecięcych wyobrażeniach nie zastanawiałam się nad tym, że każdy odcinek tych programów jest edytowany, reżyserowany, odrealniony. Miałam się o tym przekonać dopiero w tym roku, kiedy to wybrałam się na 'praktyki hodowlane' do Miejskiego Ogrodu Zoologicznego.



Z samą hodowlą w rozumieniu pomysłodawców praktyk pewnie nie miało to dużo wspólnego, skoro jednak z dużymi zwierzętami hodowlanymi nie planuję mieć wiele do czynienia, a praktyki w zoo były uznawane, a nawet wspierane przez UWM- grzechem byłoby nie skorzystać. Skorzystałam więc i ja.



I tak, słodkie kangurki i inne zwierzaczki, bezpośredni kontakt z podopiecznymi jest w tej pracy obecny, ale w przeciwieństwie do tego jak przedstawia to Animal Planet zajmuje ok 10% czasu. Reszta to bynajmniej nie wylegiwanie się na trawie do południa. Jest to praca Fizyczna przez całkiem duże F. Nie powiem żebym sama się jakoś dużo namachała, bo praktykanci, zwłaszcza płci delikatnej nie byli intensywnie eksploatowani. Swoje jednak widziałam i wnioski poczyniłam.
Wszystko zaczyna się o 7 rano codziennie i nie ma odkładania niczego na później (proszę spróbować wytłumaczyć orangutanowi , że dziś się zaspało i śniadanie zostaje przełożone. I proszę od razu uchylić się przed nadlatującym pociskiem). Dużo pracy wkłada się w grabienie, zrzucanie, zamiatanie, zmywanie, wykopywanie, odkurzanie i generalne oczyszczanie. Po to tylko, by cały wysiłek powtórzyć następnego dnia rano poczynając od tego samego bajzelu. W ogóle ogromna większość czynności wykonywanych w ogrodzie to takie Syzyfowe prace, których efekt utrzymuje się najwyżej przez pare minut.
Były też momenty bardzo przyjemne i to one zostały uwiecznione na zdjęciach. Czochranie Tapira za uchem czy karmienie słonia z ręki na pewno na długo zapamiętam. Swoją drogą niektóre zwierzęta w tym właśnie słonie szkolone są metodą bardzo mi bliską czyli klikerową. Tylko w tym przypadku rolę kawałka parówki pełni cała kiść bananów :-) Efekt jednak wciąż ten sam i to bardzo pozytywny. Dzięki ćwiczeniom zwierzęta bez bólu, strachu, czy przymusu poddają się rutynowym zabiegom i kontrolom weterynarza. Taki program przygotowawczy powinny przechodzić moim zdaniem wszystkie np. szczeniaki, ale to już inny temat. W każdym razie nie mogłabym powiedzieć, że Mocha znała wszystkie komendy, pozostajemy w tyle za żyrafami.


 Okazji do fotografowania było mnóstwo, niestety, jak zwykle położyłam sprawę od strony technicznej. 2 razy poleciałam focić bez karty, często w ogóle nie zabierałam aparatu sądząc (bardzo błędnie zresztą), że nie ma po co. Warunki dla niego były dość ekstremalne, nie chciałam w tym całym kurzu i błocie zmieniać obiektywów (jakże profesjonalnie to brzmi, gwoli ścisłości- mam aż dwa). Mimo wszystko kilka ujęć mi się  bardzo podoba jak choćby powyższe śniadaniujące tapiry : Kluska i Rysia

Żałuję, że nie udało mi się zrobić porządnego zdjęcia zjawiskowemu wilkowi grzywiastemu.




Przyznaję ze wstydem, że w ogóle o nich wcześniej nie słyszałam. Wyglądają jak ucieleśnienie marzeń rysowników wilków w mangowym stylu i agilitowców razem wziętych.
Chude, na szczudlastych, nieproporcjonalnych łapach i z wielkimi uszami idealnie wpisują się w sportowo-borderowe trendy. Nie krytukuję, mi też właśnie dlatego się podobają.

Na pocieszenie udało mi się ustrzelić kapibarcię, marzenie z dzieciństwa czyli największą świnkę morską świata.


Co ciekawe, faktycznie zachowują się jak świnki morskie i wokalizują identycznie jak one tylko zdecydowanie głośniej.
 
 2 tygodnie upłynęły bardzo szybko i nie zdążyłam zobaczyć nawet połowy tego co w zoo było do zobaczenia. Chociaż z zakresu wiedzy weterynaryjnej nie nauczyłam się prawie nic, śmiało polecam takie praktyki każdemu zainteresowanemu zwierzętami. 

Bo uczyć to można się z książek, a tapira czochra się raz!




Share:

12 wrz 2014

Seminarium frisbee 6-7.09.14

Zmotywowana i zdeterminowana byłam, żeby zrobić notkę z tego wydarzenia jeszcze we wrześniu- i udało się ! Znaczy, na razie jest dobry początek bo mam to jedno zdanie :)

Do rzeczy zatem,
Seminarium wrześniowe z Paulą Gumińską odbyło się na placu klubu DIMICO. Z dojazdem ani noclegiem napracować się nie musiałam, bo semi odbyło się w naszym zapomnianym przez świat sportowy końcu świata czyli Olsztynie. Na jednym seminarium z Paulą zdaje się w 2012 byłam jako obserwator, wiadomo jednak , że z własnym psem to  zupełnie inna sprawa i masę pożytecznych rzeczy można z takiego spotkania wyciągnąć. A było co wyciągać i chłonąć, bo uczestnicy byli mniej więcej na podobnym poziomie i u każdego dało się podpatrzeć sposoby i powyciągać wnioski...Albo to, albo ja po prostu mam problem ze wszystkim, ale i to dobrze, bo się nie nudzę :) Organizacyjnie było bardzo przyjemnie, niedużo uczetników, czas wejścia indywidualnego akurat żeby jedną-dwie rzeczy przerobić, wartościowa teoria no i grill! 




Jako, że cośtam w tym frisbee dłubiemy, po raz pierwszy miałam aż za dużo pomysłów na to co w sesji z Paulą przerobić. Ostatecznie szlifowałyśmy flipy, które nauczyłam się w końcu poprawnie rzucać, biodro-klato-trochętwarzo-reversy, które okazały się zwyczajnie proste ( wcześniej tak bardzo nie miałam na ten mistyczny manewr pomysłu, że w ogóle go nie ruszałam). 


Oprócz tego wałkowałyśmy nóżko-vaulty i overy oraz to, że trzeba to rzucać inaczej. Ja oczywiście o tym wiedziałam , a nawet byłam święcie przekonana, że tak robię, ale...jednak...nie. A teraz już tak! Nawet przerobiłyśmy plecko-vaulty, które również leżały w mentalnej szufladzie zabazgranej czerwonym flamastrem "nie ruszać ! Grozi zabiciem psa i siebie".


 Z kolei największym objawieniem weekendu był jednosłowny rozkaz Pauli, który brzmiał "Oddychaj" Bo okazało się, że ja nie oddycham prawie wcale. Nawet nie chodzi o to, że tak bardzo się stresuję (pojawiając się z Muciafonem wśród ludzi albo uczysz się nie przejmować, albo powlekasz permanentną czerwienią, a chwilę później schodzisz na wylew) tylko o to, że zbyt mocno starałam się rzucić idealnie, dodatkowo nie będąc zdecydowana jak właściwie rzucić i kiedy.
Wyglądało to więc mniej więcej tak : teraz-nie teraz-teraz-nie teraz-dobra,zamykam oczy i rzucaaam..chwila, a gdzie komenda i postawa?
Także sugestia "Oddychaj" okazała się kluczowa i na pewno pomoże nam we wszystkich frizbo-manewrach i nie tylko. Od teraz zamiast niezdecydowanej surykatki na prochach jest plan : postawa- komenda-ODDECH-rzut. Takie proste, a sama w życiu bym na to nie wpadła. 


Podczas części teoretycznej szybko okazało się, że Paulę można pytać o wszystko w związku z czym przybliżyłam sobie w końcu zasady zawodów i regulamin. 
Dowiedziałam się np., że na wyższych szczeblach frizbowej kariery, freestyle można rozegrać bardzo strategicznie (nie do końca w pozytywnym tego słowa znaczeniu) nie tyle skupiając się na tym, aby występ był widowiskowy, atrakcyjny i w ogóle super-hiper, ale na tym żeby był skuteczny. Bardzo skuteczny i przeliczony na konkretne punkty. Nas to na szczęście ani trochę nie dotyczy.



Rozpisałam się już całkiem pokaźnie , a nie było jeszcze ani słowa o Bisibonie. Głównie dlatego, że spisywał się bez zarzutu i nie ma nad czym się rozpisywać :) Z jej strony było to najlepsze seminarium do tej pory, patrząc z boku w ogóle nie można było się zorientować, że jest to piesek całkiem serio problemowy, z którym jeszcze rok temu nie dałoby się w takich warunkach przerobić nic. Nawet w czasie wolnym nie wykazywała zachowań destrukcyjnych, pewnie głównie dlatego, że była zbiorowo gnębiona przez stado borderów co dość wyraźnie ją przygasiło (międzyrasowych waśni chyba nie da się ominąć :)) a jej partner do napierdzielania Pan Pikuś nie tak często hasał wolno, a jak już hasał, zalecał się do panny Hondzi. Skakała pięknie, wszystkie figury wykonywała bezproblemowo i ratowała moje bardzo smutne rzuty. Mogła sobie darować odbicie od twarzy, ale przecież nie można mieć wszystkiego...



W związku z tak bardzo pozytywnym przeżyciem tego semi kiełkuje w mojej głowie pomysł, że może, może...fristail jakiś albo chociaż pro toss? W przyszłym sezonie? Hmm?
Proszę, jest toto teraz na wirtualnym papierze, a więc sprawa jest poważna. 
Zabieramy się do pracy :)



więcej zdjęć tu https://www.flickr.com/photos/112220668@N06/


 
Share:

22 sie 2014

Seminarium agility z Zuzanną Ładą

W weekend 19-20 lipca uczestniczyłyśmy z Muciafonem w seminarium agilitowym prowadzonym przez Zuzannę Ładę u nas na końcu świata.
Zawsze przed takimi wydarzeniami zastanawiam się czy jest sens się tam pchać, kiedy najprawdopodobniej mój pies przez 3/4 czasu będzie intensywnie wokalizował w klatce,a wypuszczony zacznie orbitować po placu. Cała ta przyjemność oczywiście nie jest też darmowa.
Czy cudem wykręcona sekwencja 5ciu przeszkód, które nam wyszły jest tego warta? 
Otóż tak !
Te 5 przeszkód przebiegnięte razem pokazuje mi jak wiele zrobiłyśmy i jak wiele możemy jeszcze zrobić. Nie muszę chyba mówić, że byłoby ich o wiele więcej gdyby pewien człowiek ze zdziwienia, że coś jednak wyszło, nie zapominał reszty toru.
Element psi ma się zdecydowanie lepiej niż się spodziewałam. Mobilizuje swoje 3 neurony i skromny zapas ATP żeby dać z siebie na prawdę wszystko. Tak, czasem kończy się to staranowaniem tyczki nosem lub skróceniem trasy o jakąś zupełnie zbędną hopeczkę, ale nic nie cieszy mnie bardziej niż świadomość, że ona się stara. 
Z kwestii technicznych:
-Nie umiemy robić outów
Zawsze stanowiły dla mnie problem, teraz dodatkowo okazuje się , że na zajście hopki od tyłu jest kilkanaście sposobów, do tego większość wymaga kontrolowanego obracania się (o zgrozo) Z kontrolowanym ruchem w ogóle jest u mnie nieciekawie i pozornie proste sekwencje stanowią dla mnie wyzwanie. Starczy dodać do tego hasającego w swoim świecie owczarka i mamy przepis na gwarantowany sukces...albo katastrofę.
Z outem problem jest niestety większy, bo okazało się, że Mocha nie kojarzy obiegania hopki ze skakaniem. Wybija się za późno jakby była zdziwiona, że tu jednak jest poprzeczka przez co bardzo często ją zrzuca. Mamy na to na razie jeden pomysł , który być może wypali- postaram się zaraportować ewentualne postępy.
- Bisibon nie umie zostać sam
Kiedy uda mi się wysforować trochę do przodu, ona wpada w lekką paniczkę i wtedy najczęściej lecą tyczki.
-Ssstrefy i ssslalomy
Fajnie byłoby je umieć :-) strefy do dopracowania, slalom praktycznie do zrobienia.
-Samokontrola
Zawsze pomoże, powinnam się bardziej przyłożyć do wykorzystywania jej.

....i jeszcze cała masa rzeczy do poprawienia, ale skupmy się może na pozytywach.

Fajnie było! o !
 zdjęcia autorstwa Zuzanny. Bzdręgi




 
Share:

18 lip 2014

Obi tak to robi

...że aż chce się więcej !

Nigdy nie widziałam Muciafona w tym sporcie, bo wymaga olbrzymiego skupienia przez nieporównywalnie dłuższy czas niż inne, które wypróbowaliśmy i przy których już mamy problemy ze skupieniem. Okazuje się jednak, że zamiast kolejnych frustracji obi proponuje nam rozwiązania, i to takie, które przynoszą efekty już po pierwszym zastosowaniu.
Ponownie przekonuję się też, że silne podstawy to..cóż, podstawa - do dalszej pracy i nie ma co ich omijać. Ja akurat na prawdę lubię na spokojnie wszystko przerabiać i ani trochę nie ciągnie mnie do przyspieszania czy ulepszania wszystkiego na raz. Tym bardziej, że nasza przygoda z obedience, choć owocna, najpewniej będzie brutalnie przerwana przez powrót do rzeczywistości zwanej przez wielu najtrudniejszym rokiem na weterynarii.
Cóż, przekonamy się, jeśli rzeczywiście tak jest przynajmniej będzie to oznaczać, że potem już z górki..
Mimo wszystko bardzo cieszę się z tych zajęć i uważam je za na prawdę wartościowe. To zupełnie co innego niż gdy samemu mając mgliste pojęcie o tym jak coś powinno wyglądać i o co w ogóle chodzi próbuje się to przepracowywać z psem. A tutaj jedna celna wskazówka od razu nakierowuje nas na właściwe tory. Pracujemy cały czas nad samokontrolą, czytelnością komend, kontrolą pobudzenia i prawidłową zabawą, a to wszystko przyda nam się nawet jeśli nie do samego obedience to już jak najbardziej do agility i frisbee, w których też nieśmiało działamy.

Trochę pseudo-obi Bisibonów (zdjęcia autorstwa Zuzanny Bzdręgi) 






Jezusie słodki, targetuję !













 Łapą ! Koniecznie !

















No, dobra nie łapą, ale nie schodzę !

















Ok, zeszłam, ale daję z siebie wszystko !













Wszystkoo !!
Share:

15 lip 2014

Wolny elektron

No właśnie, dlaczego właściwie adres bloga wydał mi się chwytliwy? 
Jest to związane z jego główną bohaterką czyli właśnie Mochą. I tym co Mocha robi najlepiej. Mianowicie rusza się. Dokładniejszym określeniem byłoby jednak stwierdzenie , że orbituje. Nieustannie, bez zatrzymania, zwolnienia, zmęczenia jak ten wolny elektron właśnie. I tak jak on jest bardzo reaktywna i biada temu co zderzy się z nią w pełnym pędzie ;) Chciałabym móc powiedzieć, że jestem jądrem wokół, którego szaleje ten elektron, ale nie zawsze tak jest.
I tu też pojawia się drugie znaczenie tytułu, bo dzięki Moce w ruchu jestem też ja. Próbując ją jeszcze lepiej poznać, zrozumieć, dogadać się. Odkrywając tajniki agility , frisbee , a nawet troszkę obedience. I wkręcając się w to wszystko coraz bardziej.

Tak więc na razie blog obiera kurs na dokumentowanie naszych wspólnych zmagań, na pamiątkę dla mnie i ku rozrywce każdemu kto tu zajrzy :)

Pozdrawiam, Julia

PS O, a to tak w ogóle jest Mocha

PS2 Zdemonizowałam ją straszliwie, oczywiście czasem stoi (jak widać na zdjęciu), a nawet śpi i to sporo....jednak wciąż większość czasu spędza na innej orbicie.
Share:

12 lip 2014

Tak, to będzie kolejny blog o pieskach...

....głównie. Chyba. Nie wiem. Prawda jest taka, że zupełnie przypadkowo wpadł mi do głowy chwytliwy ( w moim mniemaniu) tytuł i postanowiłam go zaklepać zanim wpadnie do głowy komuś innemu. Ot, taki egoistyczny gest. Skoro blog już jest niech sobie będzie, miejsca w internecie zdaje się nie brakuje.
Share: