...czyli gdzie ten śnieg?
Większość naszego grudnia można zobrazować tym zdjęciem
Nie, nie wpadałyśmy twarzą w krzaki, było za to bardzo jesiennie, całkiem ciepło i przyjemnie. Przedświąteczny leń jednak nas (znaczy mnie) dopadł w związku z tym z tej pięknej pogody nie wyciągnęłyśmy zupełnie nic, jeśli za 'coś' uważa się agilito-frisbowanie. Bo jeśli za 'coś' wystarczyłby długi leśno-polny spacer to zdecydowanie się nie obijałyśmy. Najpewniej jestem w stosunku do siebie zbyt pobłażliwa w tej kwestii, ale cóż, wcale jest mi tego leniwego grudnia nie żal, ani nie wstyd, o ile można tak powiedzieć. Nawet jeśli przez to posty będą o nieobecnym śniegu.
Do rzeczy jednak,
Później zrobiło się zdecydowanie jesiennie, ale z tej obrzydliwej, mokrej i ponurej strony, której nie portretowałam. Portretowały ją odciski brudnych łap w korytarzu, piasek w łóżku i mało subtelny aromat przemoczonego futra.
A jeszcze później pojechałyśmy do Gdańska.
Tam to, pojawiła się odrobina wyczekiwanego białego puchu, który zresztą zaraz został zeżarty przez mniej udzielającą się tu część naszego duetu.
Szłyśmy dalej, a im dalej tym ciekawiej
Jakiś kilometr później mniej udzielająca się część dała spokój z zżeraniem i przystąpiła do tarzania...
Na tym właściwie spacer się skończył, ale już następnego dnia przed świtem (!) - dobra, to żaden wyczyn, świta o ósmej- wróciłyśmy na naszą stałą trasę do lasu. I tym razem śniegu nie trzeba było szukać.
Dynamiczne moje ulubione :D Swoją drogą, czuję się w obowiązku przyznać, że powyższe ujęcie nie jest żadnym moim osiągnięciem, a efektem starań trzech (!) osób + oczywiście Muciafona.
I tym ostatnim susem robimy siuuup w Nowy Rok :)
Większość naszego grudnia można zobrazować tym zdjęciem
Nie, nie wpadałyśmy twarzą w krzaki, było za to bardzo jesiennie, całkiem ciepło i przyjemnie. Przedświąteczny leń jednak nas (znaczy mnie) dopadł w związku z tym z tej pięknej pogody nie wyciągnęłyśmy zupełnie nic, jeśli za 'coś' uważa się agilito-frisbowanie. Bo jeśli za 'coś' wystarczyłby długi leśno-polny spacer to zdecydowanie się nie obijałyśmy. Najpewniej jestem w stosunku do siebie zbyt pobłażliwa w tej kwestii, ale cóż, wcale jest mi tego leniwego grudnia nie żal, ani nie wstyd, o ile można tak powiedzieć. Nawet jeśli przez to posty będą o nieobecnym śniegu.
Do rzeczy jednak,
Później zrobiło się zdecydowanie jesiennie, ale z tej obrzydliwej, mokrej i ponurej strony, której nie portretowałam. Portretowały ją odciski brudnych łap w korytarzu, piasek w łóżku i mało subtelny aromat przemoczonego futra.
A jeszcze później pojechałyśmy do Gdańska.
Tam to, pojawiła się odrobina wyczekiwanego białego puchu, który zresztą zaraz został zeżarty przez mniej udzielającą się tu część naszego duetu.
Szłyśmy dalej, a im dalej tym ciekawiej
Jakiś kilometr później mniej udzielająca się część dała spokój z zżeraniem i przystąpiła do tarzania...
Na tym właściwie spacer się skończył, ale już następnego dnia przed świtem (!) - dobra, to żaden wyczyn, świta o ósmej- wróciłyśmy na naszą stałą trasę do lasu. I tym razem śniegu nie trzeba było szukać.
Dynamiczne moje ulubione :D Swoją drogą, czuję się w obowiązku przyznać, że powyższe ujęcie nie jest żadnym moim osiągnięciem, a efektem starań trzech (!) osób + oczywiście Muciafona.
I tym ostatnim susem robimy siuuup w Nowy Rok :)