Czasem wychodzimy z domu na pół dnia do lasu, na plażę, na trening, ze znajomymi. Po powrocie czujemy, że czas ten był dobrze wykorzystany, że zrobiliśmy COŚ. Czujemy to w zakwasach następnego dnia, zapisujemy (o ile jesteśmy skrupulatni) w treningowym dzienniczku, mamy fantastyczne zdjęcia czy po prostu z satysfakcją obserwujemy wpółmartwego psa wyciągniętego przez resztę dnia na kanapie.
Ja o wiele częściej jednak, bo kilka razy dziennie wychodzę na spacerki zupełnie nijakie. 10-15 minut po osiedlu, bo dojście na trawnik od frisbee zajmie mi tyle czasu, że musiałabym zaraz wracać (no i nie można ciągle tłuc frisbee), na polanę też za daleko, zresztą przecież jest ciemno, mokro, zimno i ponuro, a w ogóle to chcemy wrócić do domu zanim wdepniemy w jakąś kupę. I tak snuję się z tym psem, niby razem, a jednak osobno, myśląc o czymś, chociaż właściwie to o niczym. Zajęta planowaniem tysiąca rzeczy, które zrobię jak wrócę.
Ostatnio zaczęłam zmieniać podejście do różnych takich codziennych smuteczków i postanowiłam też dla własnej motywacji swoje świeże, choć dla wielu pewnie mało odkrywcze wnioski tu zapisać:
Bo może to właśnie jest to?
To co właśnie ma być w tej chwili i właśnie tak wyglądać. Może to nie jest irytujący przerywnik, zgrzytające ziarnko piasku w trybikach codziennych zajęć, może te 10 min nie jest nam zabrane tylko dane? Bądź co bądź, właśnie spędzamy parę minut ze swoim psem na mniej lub bardziej świeżym powietrzu. Dzięki temu prawdopodobnie dokładamy kilka sekund do przewidywanej długości swojego życia, do tego mamy chwilę, w której możemy skupić się po prostu na byciu sobie razem, od tak i już. Na obserwacji jego, jego reakcji, chodu, dostosowania swojego tempa. Oczywiście, każdy spacer jest też okazją do pracy nad różnorodnymi problemami behawioralnymi, oswajaniem strachów czy triggerów agresji, ekscytacji. Ale nawet jeśli po prostu sobie spacerujemy, nie jest to czas stracony. Inni ludzie nie mają takiego impulsu, wychodzą rano, wracają po południu i siedzą w domu nie wiedząc co dzieje się za oknem. Może nawet nie odetchną powietrzem innym niż to klimatyzowane. A my tak. Często spalinami, ale przecież nie tylko.
Więc może nasz dzień nie jest wypełniony mieszaniną przykrych obowiązków? Może wszystko zależy od naszego podejścia? A może powinnam odłożyć Thoreau zanim wyniosę się do samotni w lesie :)
widzę, że nie tylko mnie dopadają takie przemyślunki i "wściekła chandra"... czasem właśnie tak jest, że spacer z psem traktuję jak obowiązek do odbębnienia, ale po tak długim rozstaniu jak to ostatnie, spacer z psem, choćbyśmy nic na nim nie robili, jest czymś turbo zajebistym i niech trwa wiecznie... jednak kilka tygodni później...hmm cóż dopada mnie kretyńskie przeświadczenie, że wszyscy coś tam z psami robią, a my? żenada... ysz...
OdpowiedzUsuńNo właśnie, ale nic zdrowego chyba z tego przeświadczenia nie wychodzi. Róbmy swoje i tyle. A zresztą przy twoich wojażach po Śródziemiu niejedna osoba się pewnie złapała za głowę i spytała co aktywnego robi ze swoim psem i swoim życiem :P
Usuńmiło mi :), ale i tu pojawiają się kolejne "egzystencjalne" pytania - co dla kogo jest normą/zwykłym życiem, a co wykracza poza ten schemat, kiedy powiedzieć sobie skoro apetyt rośnie w miarę jedzenia i co poradzić z głupim ludzkim przyzwyczajeniem do porównywania się i ambicjami...
Usuńjakie cudo trzymasz w domu <3
OdpowiedzUsuńDziękuję, czasem nawet je wypuszczam ;)
Usuń